My life is you: Rozdział 8
Hej Wam! Dodaję ósmy rozdział!
Cieszę się, że czytacie to opowiadanie i komentujecie. To naprawdę dla mnie bardzo dużo znaczy. Nie chcę przedłużać, bo spieszę się do szkoły. No to zapraszam do czytania:
-----------------------------------
Miley przeciągnęła się leniwie na łóżku. Odwróciła głowę w stronę drzwi, prowadzących na korytarz. Wsłuchała się w kroki i śmiechy, dochodzące z dołu.
Wrócił jej brat.
Dziewczyna zeskoczyła z łóżka, nałożyła na siebie krótkie jeansowe spodenki i biały T-shirt z napisem "Baby, take me" (nie wiedziała dlaczego, lecz była to jej ulubiona bluzka).
Zapięła blond loki w mały kucyk i wyszła z pokoju. Wiedziała, że teraz w ten sposób będzie spędzała poranki.
Zeszła po schodach i weszła do oświetlonego słońcem salonu. Na ciemnej kanapie ze skóry siedziała cała jej rodzina: mama - Grey, tata - Stewart i brat - Emil.
Dziewczyna podeszła do chłopaka i zakryła mu oczy od tyłu.
- Dawaj kasę, to napad! - wykrzyczała mu wprost do ucha
Drobny blondyn odwrócił się do niej przodem.
- Miley! Boże nie widziałem Cię cztery lata! - wykrzyczał, niezdarnie 'przeskoczył' kanapę i rzucił się siostrze na szyję
- Gdy ostatni raz Cię widziałam, miałeś długie włosy. - dziewczyna uśmiechnęła się i mocniej przycisnęła szesnastolatka do siebie
Mimo, iż nie znosiła tego nieograniętego i dziecinnego smarkacza, to cieszyła się, że w końcu wrócił. Cztery lata bez takiego bachora dały jej do myślenia. Przede wszystkim uświadomiła sobie, że wychowa swoje dzieci na bardziej rozsądne niż jej brat, Emil.
Dziewczyna poczochrała go po włosach i uśmiechnęła się. Spojrzała w jego oczy.
- Brzydki jesteś. - zmarszczyła brwi
Chłopak zaśmiał się głośno i usiadł z powrotem na kanapie.
- Strasznie za wami tęskniłem. We Francji było fajnie, ale na początku myślałem, że nie dam rady się zaklimatyzować. - opowiadał, rozłożony wygodnie na skórzanym meblu
Miley słuchała do południa jego wyczerpujących opowieści. Trochę ją nudziły, lecz widziała, że chłopak jest podekscytowany i szczęśliwy, więc nie chciała mu przerywać.
***
Około godziny 17 umówiła się z Harley na mieście. Zamierzały spotkać się w małej kawiarence przy parku. Często tam razem chodziły i spędzały długie godziny na gadaniu o kompletnych bzdurach, takich jak chłopaki lub kolejna modnisia w klasie.
W szybkim tempie znalazła się w umówionym miejscu. Zajrzała przez szybę i spostrzegła, że czerwonowłosa już na nią czekała. Miley postanowiła od razu wejść do środka.
- Hej kochana. - powiedziała, gdy weszła
Czerwonowłosa wstała z miejsca, dała jej całusa w policzek i wróciła na krzesło. Miley zajęła miejsce naprzeciw niej.
- To o czym chciałaś pogadać? - zaczęła blondynka i spojrzała na nią wyczekująco
Dziewczyna spuściła wzrok na złożone ręce i powiedziała:
- Nie wiem co się ze mną dzieje. Chciałabym mieć wszystko gdzieś, ale nie potrafię tak po prostu niczego olać. Martwię się. Tak cholernie się martwię! - dziewczyna spuściła wzrok
Miley siedziała zdezorientowana.
- Sorry Harley, ale o czym ty gadasz? - zapytała unosząc brew
Czerwonowłosa spojrzała na nią z wyrzutem.
- O wszystkim, Miley! Nie potrafię się skupić na własnych myślach! Wciąż przetwarzam wszystko na nowo. Poczucie winy zżera mnie od środka! - dziewczyna załkała
- Zaraz, zaraz... Obwiniasz się za śmierć Brada? - Miley zwątpiła
- Tak! Czy to tak trudno zrozumieć! Gdybym się nie narąbała, to nie gadałabym takich głupot! To moja wina!
Miley skrzyżowała ręce na piersiach wywróciła oczami. Trochę denerwowały ją ciągłe jęki Harley. Uważała, że czerwonowłosa jest zbyt uczuciowa i przewrażliwiona. Ale była przecież jej przyjaciółką.
- Tobie naprawdę już odbiło dziewczyno! - powiedziała blondynka
- Wcale nie! Przecież wiesz, że to prawda! Byłaś przy tym! Nawet nie próbowałaś mnie powstrzymać! - Harley zmieniła ton głosu
- Przepraszam? Czyli teraz chcesz mi uświadomić, że to moja wina? Może mi powiesz, że to ja Cię upiłam i kazałam wygadywać takie głupoty? Czy ty się słuchasz? - blondynka się zezłościła
Harley westchnęła ciężko. Wcale nie miała tego na myśli. Wiedziała, że niesłusznie oskarża Miley. Jednak nie miała w tamtej chwili nawet siły na przeprosiny.
Dziewczyny siedziały kilka minut w ciszy.
- Rozumiem, że nie masz mi absolutnie nic do powiedzenia. - stwierdziła Miley z zamiarem wstania z krzesła
Harley nawet nie chciała jej zatrzymywać. Wiedziała, że nic by to nie dało.
- Okej, jak wolisz. Ale potem nie dzwoń do mnie zapłakana i nie mów, że nie masz z kim pogadać. - powiedziała Miley i powędrowała w stronę drzwi
Nie zdążyła nawet złapać za klamkę. Poczuła mocny ból głowy, gdy chwilę później uświadomiła sobie, że jakiś idiota otworzył drzwi i nią nimi uderzył.
Spojrzała na chłopaka z zamiarem poszatkowania go i upieczenia na małym ogniu, gdy uświadomiła sobie, że tym idiotą jest Bennington.
Chłopak był cały zdyszany, w rękach trzymał pełno kartek i teczek z niewiadomą zawartością. Jego okulary były obrócone w jakiś dziwny sposób, co sprawiało, że Chester wyglądał śmiesznie.
Blondyn spojrzał najpierw na Miley i wymamrotał jakieś przeprosiny, lecz potem jego twarz zwróciła się w stronę siedzącej nadal Harley.
- Szukałem Cię po całym mieście! - powiedział z wyrzutem i zmęczony opadł na krzesło, na którym wcześniej siedziała Miley
Harley podniosła pytająco brew.
- No tak, już wyjaśniam. Z tego co pewnie wiesz, Brad popełnił samobójstwo jakiś czas temu. No i z tego co wiem, Mike'a nie ma w domu. Dobijałem się tam przez mniej-więcej dwie godziny i nic. Dzwoniłem ze sto razy, lecz to też nie poskutkowało. Bałem się, że coś sobie zrobi, ale Shinoda nie jest idiotą. A przynajmniej mam taką nadzieję. - ostatnie zdanie powiedział raczej sam do siebie - Zresztą nieważne. Miałem nadzieję, że ty mi powiesz gdzie jest. No bo wiesz... Ty go znasz kilka lat, a ja... No niezbyt długo. Dlatego przyszedłem do ciebie. A raczej szukałem Cię przez pół dnia. W końcu spotkałem jakiegoś pajaca, który chodzi ze mną na biologię i powiedział mi, że często tu przesiadujesz. Przyszedłem więc... I proszę! Jesteś tu! - paplał jak najęty
Harley otworzyła usta. Jeszcze nie widziała nigdy chłopaka, który mógłby powiedzieć tak dużo na raz i w ogóle się przy tym nie zmęczyć.
- Jeżeli chodzi o Mike'a... Nie mam pojęcia gdzie jest. Nie jestem jego matką i nie mam zamiaru chodzić za nim krok w krok. Jest dorosły i może robić co chce. - powiedziała po chwili
Chester przygryzł dolną wargę. Położył tony swoich dokumentów na stoliku i zaczął w nich czegoś szukać. Harley przypatrywała się mu ze zdziwieniem.
Po kilku minutach żmudnych poszukiwań wyjął jakąś kartkę i uśmiechnął się pod nosem. Odwrócił ją w stronę Harley i oddał dziewczynie. Ta wpatrywała się w kawałek papieru przerażona.
- Skąd to masz? - powiedziała wskazując na kartkę
Dobrze znała tą pracę. Był to jeden z jej rysunków, który podarowała Mike'owi. Nie miała wielkiego talentu plastycznego, lecz dla pół-Japończyka był to jeden z najpiękniejszych prezentów na całym świecie.
Rysunek przedstawiał anioła w postaci kobiecej. Jej jedynym atrybutem były ogromne, rozłożyste skrzydła. Jej prawa dłoń gładziła białą gołębicę, gotową w każdej chwili odlecieć w przestworza.
- Przed swoim tajemniczym zniknięciem Mike zaprosił mnie do siebie. Tak jakoś wyszło, że pokazał mi swoje prace i...także tą. - tu wskazał na kartkę trzymaną w dłoniach czerwonowłosej - Widział, że podoba mi się ta praca, więc mi ją podarował.
Dziewczyna przeżyła szok. Czy naprawdę dla Mike'a już nic nie znaczyła? Dlaczego tak ją potraktował?
- Powiedział Ci, że to ode mnie? - zapytała wpatrując się w rysunek
- Nie. Sądzę, że nawet gdybym zapytał... To i tak to by nic nie dało.
- To jak się domyśliłeś?
- Spójrz na drugą stronę. - powiedział Chester i wskazał palcem odpowiednie miejsce
Dziewczyna odwróciła kartkę i przeczytała po cichu:
- Harley Edwards, 11 luty 1993 rok.
Czerwonowłosa odłożyła papier na stos innych przyniesionych przez Benningtona. Bez słowa wstała i wyszła z lokalu.
Wędrowała krętą drogą donikąd. Nie miała celu. Nie wiedziała dokąd zmierza.
Miała powód do płaczu. Ale czy jej słone łzy cokolwiek by zmieniły?
Dlaczego kolejny raz powinna okazać się bezsilną, małą istotą, skazaną na łaskę Mike'a? Nie czuła się z tym dobrze. Tak bardzo chciała żyć inaczej. Nie chciała być wciąż pogrążona w dziwnym zawieszeniu, które naprawdę jej doskwierało.
Te wszystkie chwile, które łączyły ją z Nim. To wszystko, co razem przeżyli. Byli dla siebie wszystkim. Pomagali sobie nawzajem. Przecież się kochali.
Miłość. Głupia, bezlitosna miłość. To przez nią ma kłopoty. Nie potrafi zapomnieć o czarnowłosym przyjacielu, dzięki któremu jeszcze żyje na tej planecie. Wywrócił jej życie do góry nogami, a teraz tak po prostu ją zostawił. Bez opieki i z wieloma problemami.
Dziewczyna usiadła na kamiennym mostku. Spojrzała w dół i zobaczyła piękny strumień, w którym światło księżyca odbijało kolorowe światła. Do jej głowy przyszła dobijająca myśl.
A może już nie jest mu potrzebna? Może znalazł sobie kogoś innego? Może przy tej osobie jest bardziej szczęśliwy niż przy niej?
Zacisnęła dłonie w pięści. Bała się. Naprawdę się bała. Nie chciała być sama. Nieobecność Mike'a niszczyła ją od środka. Czuła, że nie wytrzymie tego ani chwili dłużej.
Ale nie chciała umierać. Nie teraz. Nie tutaj.
Jej strach był niczym pasożyt. Sparaliżował ją od środka. Wciąż patrzyła na czystą taflę wody. Jeszcze chwila i pewnie by skoczyła, lecz czyjś dotyk na ramieniu otrząsnął ją z zamyślenia i na nowo dał nadzieję.
Miley siedziała zdezorientowana.
- Sorry Harley, ale o czym ty gadasz? - zapytała unosząc brew
Czerwonowłosa spojrzała na nią z wyrzutem.
- O wszystkim, Miley! Nie potrafię się skupić na własnych myślach! Wciąż przetwarzam wszystko na nowo. Poczucie winy zżera mnie od środka! - dziewczyna załkała
- Zaraz, zaraz... Obwiniasz się za śmierć Brada? - Miley zwątpiła
- Tak! Czy to tak trudno zrozumieć! Gdybym się nie narąbała, to nie gadałabym takich głupot! To moja wina!
Miley skrzyżowała ręce na piersiach wywróciła oczami. Trochę denerwowały ją ciągłe jęki Harley. Uważała, że czerwonowłosa jest zbyt uczuciowa i przewrażliwiona. Ale była przecież jej przyjaciółką.
- Tobie naprawdę już odbiło dziewczyno! - powiedziała blondynka
- Wcale nie! Przecież wiesz, że to prawda! Byłaś przy tym! Nawet nie próbowałaś mnie powstrzymać! - Harley zmieniła ton głosu
- Przepraszam? Czyli teraz chcesz mi uświadomić, że to moja wina? Może mi powiesz, że to ja Cię upiłam i kazałam wygadywać takie głupoty? Czy ty się słuchasz? - blondynka się zezłościła
Harley westchnęła ciężko. Wcale nie miała tego na myśli. Wiedziała, że niesłusznie oskarża Miley. Jednak nie miała w tamtej chwili nawet siły na przeprosiny.
Dziewczyny siedziały kilka minut w ciszy.
- Rozumiem, że nie masz mi absolutnie nic do powiedzenia. - stwierdziła Miley z zamiarem wstania z krzesła
Harley nawet nie chciała jej zatrzymywać. Wiedziała, że nic by to nie dało.
- Okej, jak wolisz. Ale potem nie dzwoń do mnie zapłakana i nie mów, że nie masz z kim pogadać. - powiedziała Miley i powędrowała w stronę drzwi
Nie zdążyła nawet złapać za klamkę. Poczuła mocny ból głowy, gdy chwilę później uświadomiła sobie, że jakiś idiota otworzył drzwi i nią nimi uderzył.
Spojrzała na chłopaka z zamiarem poszatkowania go i upieczenia na małym ogniu, gdy uświadomiła sobie, że tym idiotą jest Bennington.
Chłopak był cały zdyszany, w rękach trzymał pełno kartek i teczek z niewiadomą zawartością. Jego okulary były obrócone w jakiś dziwny sposób, co sprawiało, że Chester wyglądał śmiesznie.
Blondyn spojrzał najpierw na Miley i wymamrotał jakieś przeprosiny, lecz potem jego twarz zwróciła się w stronę siedzącej nadal Harley.
- Szukałem Cię po całym mieście! - powiedział z wyrzutem i zmęczony opadł na krzesło, na którym wcześniej siedziała Miley
Harley podniosła pytająco brew.
- No tak, już wyjaśniam. Z tego co pewnie wiesz, Brad popełnił samobójstwo jakiś czas temu. No i z tego co wiem, Mike'a nie ma w domu. Dobijałem się tam przez mniej-więcej dwie godziny i nic. Dzwoniłem ze sto razy, lecz to też nie poskutkowało. Bałem się, że coś sobie zrobi, ale Shinoda nie jest idiotą. A przynajmniej mam taką nadzieję. - ostatnie zdanie powiedział raczej sam do siebie - Zresztą nieważne. Miałem nadzieję, że ty mi powiesz gdzie jest. No bo wiesz... Ty go znasz kilka lat, a ja... No niezbyt długo. Dlatego przyszedłem do ciebie. A raczej szukałem Cię przez pół dnia. W końcu spotkałem jakiegoś pajaca, który chodzi ze mną na biologię i powiedział mi, że często tu przesiadujesz. Przyszedłem więc... I proszę! Jesteś tu! - paplał jak najęty
Harley otworzyła usta. Jeszcze nie widziała nigdy chłopaka, który mógłby powiedzieć tak dużo na raz i w ogóle się przy tym nie zmęczyć.
- Jeżeli chodzi o Mike'a... Nie mam pojęcia gdzie jest. Nie jestem jego matką i nie mam zamiaru chodzić za nim krok w krok. Jest dorosły i może robić co chce. - powiedziała po chwili
Chester przygryzł dolną wargę. Położył tony swoich dokumentów na stoliku i zaczął w nich czegoś szukać. Harley przypatrywała się mu ze zdziwieniem.
Po kilku minutach żmudnych poszukiwań wyjął jakąś kartkę i uśmiechnął się pod nosem. Odwrócił ją w stronę Harley i oddał dziewczynie. Ta wpatrywała się w kawałek papieru przerażona.
- Skąd to masz? - powiedziała wskazując na kartkę
Dobrze znała tą pracę. Był to jeden z jej rysunków, który podarowała Mike'owi. Nie miała wielkiego talentu plastycznego, lecz dla pół-Japończyka był to jeden z najpiękniejszych prezentów na całym świecie.
Rysunek przedstawiał anioła w postaci kobiecej. Jej jedynym atrybutem były ogromne, rozłożyste skrzydła. Jej prawa dłoń gładziła białą gołębicę, gotową w każdej chwili odlecieć w przestworza.
- Przed swoim tajemniczym zniknięciem Mike zaprosił mnie do siebie. Tak jakoś wyszło, że pokazał mi swoje prace i...także tą. - tu wskazał na kartkę trzymaną w dłoniach czerwonowłosej - Widział, że podoba mi się ta praca, więc mi ją podarował.
Dziewczyna przeżyła szok. Czy naprawdę dla Mike'a już nic nie znaczyła? Dlaczego tak ją potraktował?
- Powiedział Ci, że to ode mnie? - zapytała wpatrując się w rysunek
- Nie. Sądzę, że nawet gdybym zapytał... To i tak to by nic nie dało.
- To jak się domyśliłeś?
- Spójrz na drugą stronę. - powiedział Chester i wskazał palcem odpowiednie miejsce
Dziewczyna odwróciła kartkę i przeczytała po cichu:
- Harley Edwards, 11 luty 1993 rok.
Czerwonowłosa odłożyła papier na stos innych przyniesionych przez Benningtona. Bez słowa wstała i wyszła z lokalu.
Wędrowała krętą drogą donikąd. Nie miała celu. Nie wiedziała dokąd zmierza.
Miała powód do płaczu. Ale czy jej słone łzy cokolwiek by zmieniły?
Dlaczego kolejny raz powinna okazać się bezsilną, małą istotą, skazaną na łaskę Mike'a? Nie czuła się z tym dobrze. Tak bardzo chciała żyć inaczej. Nie chciała być wciąż pogrążona w dziwnym zawieszeniu, które naprawdę jej doskwierało.
Te wszystkie chwile, które łączyły ją z Nim. To wszystko, co razem przeżyli. Byli dla siebie wszystkim. Pomagali sobie nawzajem. Przecież się kochali.
Miłość. Głupia, bezlitosna miłość. To przez nią ma kłopoty. Nie potrafi zapomnieć o czarnowłosym przyjacielu, dzięki któremu jeszcze żyje na tej planecie. Wywrócił jej życie do góry nogami, a teraz tak po prostu ją zostawił. Bez opieki i z wieloma problemami.
Dziewczyna usiadła na kamiennym mostku. Spojrzała w dół i zobaczyła piękny strumień, w którym światło księżyca odbijało kolorowe światła. Do jej głowy przyszła dobijająca myśl.
A może już nie jest mu potrzebna? Może znalazł sobie kogoś innego? Może przy tej osobie jest bardziej szczęśliwy niż przy niej?
Zacisnęła dłonie w pięści. Bała się. Naprawdę się bała. Nie chciała być sama. Nieobecność Mike'a niszczyła ją od środka. Czuła, że nie wytrzymie tego ani chwili dłużej.
Ale nie chciała umierać. Nie teraz. Nie tutaj.
Jej strach był niczym pasożyt. Sparaliżował ją od środka. Wciąż patrzyła na czystą taflę wody. Jeszcze chwila i pewnie by skoczyła, lecz czyjś dotyk na ramieniu otrząsnął ją z zamyślenia i na nowo dał nadzieję.
-----------------------------
Przepraszam, że taki krótki. Teraz niestety rozdziały będą pojawiały się właśnie w takiej formie, ponieważ nie mam dużo czasu na pisanie. Ale za to postaram się wrzucać je częściej. Zapraszam do komentowania :)