26 listopada 2013

My life is you: Rozdział 8

Hej Wam! Dodaję ósmy rozdział!
Cieszę się, że czytacie to opowiadanie i komentujecie. To naprawdę dla mnie bardzo dużo znaczy. Nie chcę przedłużać, bo spieszę się do szkoły. No to zapraszam do czytania:



-----------------------------------


Miley przeciągnęła się leniwie na łóżku. Odwróciła głowę w stronę drzwi, prowadzących na korytarz. Wsłuchała się w kroki i śmiechy, dochodzące z dołu.


Wrócił jej brat.


Dziewczyna zeskoczyła z łóżka, nałożyła na siebie krótkie jeansowe spodenki i biały T-shirt z napisem "Baby, take me" (nie wiedziała dlaczego, lecz była to jej ulubiona bluzka).

Zapięła blond loki w mały kucyk i wyszła z pokoju. Wiedziała, że teraz w ten sposób będzie spędzała poranki.

Zeszła po schodach i weszła do oświetlonego słońcem salonu. Na ciemnej kanapie ze skóry siedziała cała jej rodzina: mama - Grey, tata - Stewart i brat - Emil.

Dziewczyna podeszła do chłopaka i zakryła mu oczy od tyłu.
- Dawaj kasę, to napad! - wykrzyczała mu wprost do ucha
Drobny blondyn odwrócił się do niej przodem.
- Miley! Boże nie widziałem Cię cztery lata! - wykrzyczał, niezdarnie 'przeskoczył' kanapę i rzucił się siostrze na szyję
- Gdy ostatni raz Cię widziałam, miałeś długie włosy. - dziewczyna uśmiechnęła się i mocniej przycisnęła szesnastolatka do siebie
Mimo, iż nie znosiła tego nieograniętego i dziecinnego smarkacza, to cieszyła się, że w końcu wrócił. Cztery lata bez takiego bachora dały jej do myślenia. Przede wszystkim uświadomiła sobie, że wychowa swoje dzieci na bardziej rozsądne niż jej brat, Emil.

Dziewczyna poczochrała go po włosach i uśmiechnęła się. Spojrzała w jego oczy.

- Brzydki jesteś. - zmarszczyła brwi
Chłopak zaśmiał się głośno i usiadł z powrotem na kanapie.
- Strasznie za wami tęskniłem. We Francji było fajnie, ale na początku myślałem, że nie dam rady się zaklimatyzować. - opowiadał, rozłożony wygodnie na skórzanym meblu
Miley słuchała do południa jego wyczerpujących opowieści. Trochę ją nudziły, lecz widziała, że chłopak jest podekscytowany i szczęśliwy, więc nie chciała mu przerywać.




***


Około godziny 17 umówiła się z Harley na mieście. Zamierzały spotkać się w małej kawiarence przy parku. Często tam razem chodziły i spędzały długie godziny na gadaniu o kompletnych bzdurach, takich jak chłopaki lub kolejna modnisia w klasie.
W szybkim tempie znalazła się w umówionym miejscu. Zajrzała przez szybę i spostrzegła, że czerwonowłosa już na nią czekała. Miley postanowiła od razu wejść do środka.
- Hej kochana. - powiedziała, gdy weszła
Czerwonowłosa wstała z miejsca, dała jej całusa w policzek i wróciła na krzesło. Miley zajęła miejsce naprzeciw niej.
- To o czym chciałaś pogadać? - zaczęła blondynka i spojrzała na nią wyczekująco
Dziewczyna spuściła wzrok na złożone ręce i powiedziała:
- Nie wiem co się ze mną dzieje. Chciałabym mieć wszystko gdzieś, ale nie potrafię tak po prostu niczego olać. Martwię się. Tak cholernie się martwię! - dziewczyna spuściła wzrok
Miley siedziała zdezorientowana.
- Sorry Harley, ale o czym ty gadasz? - zapytała unosząc brew
Czerwonowłosa spojrzała na nią z wyrzutem.
- O wszystkim, Miley! Nie potrafię się skupić na własnych myślach! Wciąż przetwarzam wszystko na nowo. Poczucie winy zżera mnie od środka! - dziewczyna załkała
- Zaraz, zaraz... Obwiniasz się za śmierć Brada? - Miley zwątpiła
- Tak! Czy to tak trudno zrozumieć! Gdybym się nie narąbała, to nie gadałabym takich głupot! To moja wina!
Miley skrzyżowała ręce na piersiach wywróciła oczami. Trochę denerwowały ją ciągłe jęki Harley. Uważała, że czerwonowłosa jest zbyt uczuciowa i przewrażliwiona. Ale była przecież jej przyjaciółką.
- Tobie naprawdę już odbiło dziewczyno! - powiedziała blondynka
- Wcale nie! Przecież wiesz, że to prawda! Byłaś przy tym! Nawet nie próbowałaś mnie powstrzymać! - Harley zmieniła ton głosu
- Przepraszam? Czyli teraz chcesz mi uświadomić, że to moja wina? Może mi powiesz, że to ja Cię upiłam i kazałam wygadywać takie głupoty? Czy ty się słuchasz? - blondynka się zezłościła
Harley westchnęła ciężko. Wcale nie miała tego na myśli. Wiedziała, że niesłusznie oskarża Miley. Jednak nie miała w tamtej chwili nawet siły na przeprosiny.

Dziewczyny siedziały kilka minut w ciszy.

- Rozumiem, że nie masz mi absolutnie nic do powiedzenia. - stwierdziła Miley z zamiarem wstania z krzesła
Harley nawet nie chciała jej zatrzymywać. Wiedziała, że nic by to nie dało.
- Okej, jak wolisz. Ale potem nie dzwoń do mnie zapłakana i nie mów, że nie masz z kim pogadać. - powiedziała Miley i powędrowała w stronę drzwi
Nie zdążyła nawet złapać za klamkę. Poczuła mocny ból głowy, gdy chwilę później uświadomiła sobie, że jakiś idiota otworzył drzwi i nią nimi uderzył.
Spojrzała na chłopaka z zamiarem poszatkowania go i upieczenia na małym ogniu, gdy uświadomiła sobie, że tym idiotą jest Bennington.
Chłopak był cały zdyszany, w rękach trzymał pełno kartek i teczek z niewiadomą zawartością. Jego okulary były obrócone w jakiś dziwny sposób, co sprawiało, że Chester wyglądał śmiesznie.
Blondyn spojrzał najpierw na Miley i wymamrotał jakieś przeprosiny, lecz potem jego twarz zwróciła się w stronę siedzącej nadal Harley.
- Szukałem Cię po całym mieście! - powiedział z wyrzutem i zmęczony opadł na krzesło, na którym wcześniej siedziała Miley
Harley podniosła pytająco brew.
- No tak, już wyjaśniam. Z tego co pewnie wiesz, Brad popełnił samobójstwo jakiś czas temu. No i z tego co wiem, Mike'a nie ma w domu. Dobijałem się tam przez mniej-więcej dwie godziny i nic. Dzwoniłem ze sto razy, lecz to też nie poskutkowało. Bałem się, że coś sobie zrobi, ale Shinoda nie jest idiotą. A przynajmniej mam taką nadzieję. - ostatnie zdanie powiedział raczej sam do siebie - Zresztą nieważne. Miałem nadzieję, że ty mi powiesz gdzie jest. No bo wiesz... Ty go znasz kilka lat, a ja... No niezbyt długo. Dlatego przyszedłem do ciebie. A raczej szukałem Cię przez pół dnia. W końcu spotkałem jakiegoś pajaca, który chodzi ze mną na biologię i powiedział mi, że często tu przesiadujesz. Przyszedłem więc... I proszę! Jesteś tu! - paplał jak najęty
Harley otworzyła usta. Jeszcze nie widziała nigdy chłopaka, który mógłby powiedzieć tak dużo na raz i w ogóle się przy tym nie zmęczyć.
- Jeżeli chodzi o Mike'a... Nie mam pojęcia gdzie jest. Nie jestem jego matką i nie mam zamiaru chodzić za nim krok w krok. Jest dorosły i może robić co chce. - powiedziała po chwili
Chester przygryzł dolną wargę. Położył tony swoich dokumentów na stoliku i zaczął w nich czegoś szukać. Harley przypatrywała się mu ze zdziwieniem.
Po kilku minutach żmudnych poszukiwań wyjął jakąś kartkę i uśmiechnął się pod nosem. Odwrócił ją w stronę Harley i oddał dziewczynie. Ta wpatrywała się w kawałek papieru przerażona.
- Skąd to masz? - powiedziała wskazując na kartkę
Dobrze znała tą pracę. Był to jeden z jej rysunków, który podarowała Mike'owi. Nie miała wielkiego talentu plastycznego, lecz dla pół-Japończyka był to jeden z najpiękniejszych prezentów na całym świecie.
Rysunek przedstawiał anioła w postaci kobiecej. Jej jedynym atrybutem były ogromne, rozłożyste skrzydła. Jej prawa dłoń gładziła białą gołębicę, gotową w każdej chwili odlecieć w przestworza.
- Przed swoim tajemniczym zniknięciem Mike zaprosił mnie do siebie. Tak jakoś wyszło, że pokazał mi swoje prace i...także tą. - tu wskazał na kartkę trzymaną w dłoniach czerwonowłosej - Widział, że podoba mi się ta praca, więc mi ją podarował.
Dziewczyna przeżyła szok. Czy naprawdę dla Mike'a już nic nie znaczyła? Dlaczego tak ją potraktował?
- Powiedział Ci, że to ode mnie? - zapytała wpatrując się w rysunek
- Nie. Sądzę, że nawet gdybym zapytał... To i tak to by nic nie dało.
- To jak się domyśliłeś?
- Spójrz na drugą stronę. - powiedział Chester i wskazał palcem odpowiednie miejsce
Dziewczyna odwróciła kartkę i przeczytała po cichu:
- Harley Edwards, 11 luty 1993 rok.
Czerwonowłosa odłożyła papier na stos innych przyniesionych przez Benningtona. Bez słowa wstała i wyszła z lokalu.


Wędrowała krętą drogą donikąd. Nie miała celu. Nie wiedziała dokąd zmierza.

Miała powód do płaczu. Ale czy jej słone łzy cokolwiek by zmieniły?
Dlaczego kolejny raz powinna okazać się bezsilną, małą istotą, skazaną na łaskę Mike'a? Nie czuła się z tym dobrze. Tak bardzo chciała żyć inaczej. Nie chciała być wciąż pogrążona w dziwnym zawieszeniu, które naprawdę jej doskwierało.
Te wszystkie chwile, które łączyły ją z Nim. To wszystko, co razem przeżyli. Byli dla siebie wszystkim. Pomagali sobie nawzajem. Przecież się kochali.
Miłość. Głupia, bezlitosna miłość. To przez nią ma kłopoty. Nie potrafi zapomnieć o czarnowłosym przyjacielu, dzięki któremu jeszcze żyje na tej planecie. Wywrócił jej życie do góry nogami, a teraz tak po prostu ją zostawił. Bez opieki i z wieloma problemami.

Dziewczyna usiadła na kamiennym mostku. Spojrzała w dół i zobaczyła piękny strumień, w którym światło księżyca odbijało kolorowe światła. Do jej głowy przyszła dobijająca myśl.

A może już nie jest mu potrzebna? Może znalazł sobie kogoś innego? Może przy tej osobie jest bardziej szczęśliwy niż przy niej?
Zacisnęła dłonie w pięści. Bała się. Naprawdę się bała. Nie chciała być sama. Nieobecność Mike'a niszczyła ją od środka. Czuła, że nie wytrzymie tego ani chwili dłużej.
Ale nie chciała umierać. Nie teraz. Nie tutaj.
Jej strach był niczym pasożyt. Sparaliżował ją od środka. Wciąż patrzyła na czystą taflę wody. Jeszcze chwila i pewnie by skoczyła, lecz czyjś dotyk na ramieniu otrząsnął ją z zamyślenia i na nowo dał nadzieję.



-----------------------------


Przepraszam, że taki krótki. Teraz niestety rozdziały będą pojawiały się właśnie w takiej formie, ponieważ nie mam dużo czasu na pisanie. Ale za to postaram się wrzucać je częściej. Zapraszam do komentowania :)

11 listopada 2013

My life is you: Rozdział 7

Siemka wszystkim! Wróciłam z nowym rozdziałem! Nie było mnie trochę czasu, ale już jestem i na początku chciałabym wam podziękować.
Dziękuję za miłe słowa. Widziałam, że bardzo czule przyjęliście mojego one-shota, co naprawdę mnie ucieszyło i tylko dodało zapału do pracy. W ciągu tego miesiąca nadrobiłam zaległości w szkole, trochę poudzielałam się społecznie i próbowałam choć trochę odprężyć.
No dobra, to teraz sobie poczytajcie, bo zaśniecie:



----------------------------------


Mike zawsze lubił wyjeżdżać na wieś, do swoich dziadków. Wiedział, że niezbyt za nim przepadają, jednak tylko tam mógł zażyć chwili spokoju i odprężenia. W jego rodzinnym mieście było to niemożliwe.


Czasami jeździł tam na dłuższe weekendy - mógł wtedy posiedzieć na pastwisku za domem i rozkoszować się samotnością, podczas gdy jego dziadkowie przyjmowali gości. Lubił po prostu siedzieć na trawie i o niczym nie myśleć. Odprężyć się choć na jeden dzień, kompletnie nic nie robiąc.


Niczego więcej nie potrzebował. Choć miał Harley, to tak naprawdę był samotny. Ta dziewczyna potrafiła zająć mu czas, jednak nie miała takich samych potrzeb jak Mike.

On potrzebował spokoju, a ona ciepła. On chciał być sam, a ona szukała zrozumienia i dobrego towarzystwa. Byli kompletnymi przeciwieństwami.
Jednak między nimi ktoś się pojawił. Ktoś, kto zajął miejsce Harley i tym samym zmienił życie Mike'a.

Shinoda nigdy nie porównywał Brada do Harley. Wydawało mu się, że z nim chce być dlatego, że tego chce, a z nią dlatego, że musi. Myślał, że opiekowanie się tą nieporadną sierotą cokolwiek zmieni. Jednak ten 'obowiązek' tylko uwięził go w zamkniętym kręgu.

Dziewczyna owinęła go sobie wokół palca, zupełnie, jakby myślała, że Shinoda zostanie z nią na zawsze. Uważała, że ten chłopak należy wyłącznie do niej. Może brzmi to dosyć niegrzecznie, lecz było to zupełną prawdą.

Dopiero teraz Mike zrozumiał, że został całkiem sam. Najpierw zostawił Harley, a teraz stracił Brada. Czuł się winny za to, co się stało. Myśląc o tym dostawał bólu głowy. Jedna, jedyna myśl nie chciała go opuścić.


Brad już nie wróci - powtarzał cicho, wpatrując się w sufit.

Odkąd dowiedział się prawdy, praktycznie w ten sposób spędzał cały swój czas. Nie jadł, nie pił, nie kontaktował się z otoczeniem... Nawet nie miał siły na płacz. Był kompletnie wycieńczony psychicznie.
Tracił wiarę w życie. Niczego już nie rozumiał. Czy był skazany na samotny byt? Dlaczego musi tak cierpieć? Dlaczego tak po prostu nie polecą łzy z jego oczu?

Był niczym skała. Jego kamienna twarz nie wykazywała żadnych emocji. Starał się nie myśleć. Wiedział, że rozpacz niczego nie zmieni. Nie zwróci życia Bradowi. Nie pomoże Shinodzie. Nie będzie w stanie go uszczęśliwić.




"Po prostu zamknij oczy
Będzie dobrze
Przyjdź światło poranka
  Ty i ja będziemy cali i zdrowi" 


Uświadomił sobie jak Delson był dla niego ważny. Niby był tylko zwykłym chłopakiem z zamiłowaniem do gry na gitarze, pięknym uśmiechem i talentem do pocieszania innych, jednak miał w sobie coś, co Mike do dzisiaj nie może rozgryźć. 

Te niekończące rozmyślania stają się dla Shinody uciążliwe. Chłopak podnosi się z nie zaścielonego łóżka i przeciera zmęczone oczy. Przyzwyczaiły się one do oglądania białego sufitu w jego mieszkaniu, przez co trochę go zapiekły.
Chłopak przeciągnął się leniwo i rozejrzał po pokoju. Wciąż był w tym samym miejscu, w którym przebywa od miesiąca. Pustka w jego sercu dawała się we znaki.

Sięgnął do etażerki przy łóżku i wyciągnął z niej odtwarzacz mp3. Bez przekonania przyjrzał się lekko zakurzonemu przedmiotowi i włączył pierwszą-lepszą piosenkę. Położył głowę z powrotem na poduszce i zamknął zmęczone powieki. 


"Tak blisko, bez względu na to, jak daleko
Nie można dać więcej z siebie...
Zawsze ufajmy, w to kim jesteśmy
 Nic innego się nie liczy..."


Te słowa usłyszał zaraz po tym. Niby to takie proste... Brać życie takim, jakie jest. Ale czy zawsze jest to wykonalne?
Być silnym, ale dla kogo? Kto to doceni? Czy ktokolwiek zwróci na to kiedyś jakąkolwiek uwagę?


"Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób
Życie jest nasze, żyjemy na swój własny sposób
Wszystkiego tego nie mówię, ot tak...
 I nic innego się nie liczy."


Mike nigdy nie mógłby tego powiedzieć. Zawsze patrzył tylko i wyłącznie na potrzeby innych ludzi. Chciał być podporą dla wszystkich, których kochał. Ale nikt tego nie doceniał.

Starał się jak mógł, by wszystkim było dobrze. Nienawidził patrzeć na krzywdy innych i ból. Nigdy nie był obojętny na takie rzeczy.



"Szukam zaufania i odnajduję je w Tobie...
Każdy dzień jest dla nas czymś nowym...
Otwieram umysł na nowe spojrzenie
 I nic innego się nie liczy..."


Te słowa drastycznie przypominają mu o Bradzie. O tym, w jaki sposób ten chłopak pojawił się w jego życiu. W jaki sposób je odmienił i wywrócił do góry nogami. Uczucia, którymi go darzył, przewyższały najśmielsze oczekiwania pól-Japończyka. Otwierały drzwi na nowe przeżycia i chwilowe szczęście. Mike potrzebował Brada bardziej niż kogokolwiek. Niestety, nie wszystko jest kolorowe. 

Mike szybko zmienił piosenkę na inną. Za bardzo przypominała mu o tym, co tak naprawdę stracił. Stracił zaufanie, miłość, szczęście, poczucie bezpieczeństwa i niezwykłą przyjaźń. Jego serce bardzo to przeżywało.

Po chwili z odtwarzacza wypłynęła całkiem inna melodia. Była odprężająca, jednak słowa kolejny raz zdenerwowały Mike'a.




"Zawsze w pośpiechu
Nie pozostaję zbyt długo przy telefonie
 Dlaczego jestem, aż tak zarozumiały?
 Powiedziałem, że wkrótce się zobaczymy
Jednak było to może z rok temu
 Nie wiedziałem, że czas był tak istotny

Tak wiele pytań
 Jednak mówię sam do siebie
Wiem, że nie możesz mnie już usłyszeć
Nigdy więcej
Mam wam tak wiele do powiedzenia
A przede wszystkim pożegnać się
 Lecz wiem, że nie możesz już mnie usłyszeć"


Poczucie winy. To one sprawiało, że w każdym słowie tej piosenki Shinoda wychwycił coś, co mówiło właśnie o nim. Wszystko układało się w logiczną całość. Czy naprawdę to było aż tak łatwe?
Nie, to było bardzo trudne. Jednak w tym momencie każda rzecz przypominała Mike'owi o Bradzie. Ból, który czuł był nie do zniesienia. Choć był sam i miał mnóstwo czasu na rozmyślenia, to ten stan rzeczy coraz bardziej się pogarszał.
Czy tak będzie już wiecznie? - zastanawiał się wciąż

Był niesamowicie zmęczony. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa. Leżąc bezczynnie na łóżku przez całe godziny tracił wiarę w to, że kiedykolwiek to uczucie zniknie. Miał przeczucie, że powinien coś zrobić. Tylko co?

Powinien zapomnieć? Czy powinien do końca życia wspominać to, co było wcześniej? 
Trudność jego decyzji polegała na tym, że w każdej z nich było coś, co mogłoby go przerosnąć. Skąd mógł wiedzieć, czy się nie załamie? Przecież został całkiem sam. 

Po długich i męczących przemyśleniach, zdecydował. 
Zrozumiał, że nie zniesie dłużej poczucia winy, które w nim drzemie. Ucieknie. 
Wyjedzie gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie. Nie będzie przejmował się innymi. Zapomni. Zostawi przeszłość za sobą. Całkowicie odetnie się od rzeczywistości.

Pakując ostatnią walizkę znalazł zdjęcie. Zdjęcie, które wywołało w nim nagły potop wspomnień. Wpatrywał się w dwie uśmiechnięte twarze na fotografii. Chciałby jeszcze raz ujrzeć ten uśmiech. 
Wziął zdjęcie do ręki. Zszedł na dół do kuchni. Ostatni raz spojrzał na fotografię. Następnie podarł ją na malutkie kawałeczki i wrzucił je do kosza na śmieci. Później wrócił na górę po walizki. Założył kurtkę, buty i wyszedł z domu.

Przywitało go ledwo wschodzące słońce. Wiedział, że to coś oznacza. Był to znak. Teraz mogło być tylko lepiej.


"Ale kiedyś...
Trzeba będzie stawić temu czoło,
Beze mnie będzie ci lepiej,
 Więc pozwól mi odejść!"





Fragmenty: Taylor Swift - Safe and Sound, Hurts - Guilt, Metallica - Nothing Else Matters, Skylar Grey - Words.


---------------------------



Dla mnie to trochę takie nijakie i krótkie. Za to z góry przepraszam!
Postaram się trochę urozmaicić to opowiadanie, ale nie martwcie się... Bennoda będzie! :)

No to nie przedłużam. Zapraszam do komentowania i do następnego! :D