6 lipca 2014

My life is you: Rozdział 19

Hey! Wiecie, dlaczego tak długo mnie nie było? Dlatego, że wasza Autoreczka przeżywa właśnie swoją pierwszą, poważną muzyczną miłość. Choć nie wiem czy coś takiego istnieje, to właśnie to czuję. Zakochałam się w zespole Arctic Monkeys. Od kilku dni słucham tylko ich muzyki i...zatracam się. Nie mam ochoty na nic, tylko leżę na łóżku i gwałcę przycisk 'replay' w telefonie.
Ogey, łotewer xd.
A swoją drogą...Lubicie AM? Znacie w ogóle AM? XD
Dobra, koniec pogadanki o mojej nowej miłości. ♥♥♥
To lepsze, niż mieć chłopaka ♥
Kuźwa...
Ogey, w tym rozdziale może być trochę błędów, no bo wiecie...kobieta zakochana nie panuje nad sobą ♥
Huehuehuehuehuehuehuehuehuehue ♥
Ile serc, no ja cież pierdzielę XD
To ja może zapraszam do czytania? xd




----------------------




Kilka dni później



Przechadzałem się właśnie nierówną, lekko wyboistą drogą, prowadzącą...tak naprawdę nie wiem gdzie. Miałem tylko nadzieję, że zajdę jak najdalej stąd.
Ostatnie dni nie były dla mnie przyjemne. Zdałem sobie sprawę z tego, że Chester kompletnie mnie olał. Dzwoniłem do niego setki razy, aż zrozumiałem, że to nie ma sensu. Jak zatęskni, to sam wróci.
Może jestem egoistą. Może to wszystko moja wina. Przepraszam, nie jestem idealny.
Jednak to nie Chester jest moim największym zmartwieniem. Nie mam kontaktu z Harley. Nie wiem, co się dzieje. Dziewczyna zniknęła i nie ma po niej żadnego śladu. Nie odbiera telefonu, nie odpisuje na sms'y...Coś tu jest nie tak.
Martwię się o nią. Harley jest porywcza, ostatnio jej zachowanie mnie niepokoiło i jeszcze w dodatku ta ciąża...Zastanawiam się tylko, kto jest ojcem 'tego czegoś'.
Zniesmaczony splunąłem na topniejący już śnieg, po czym założyłem na głowę kaptur grubej bluzy i wsunąłem zmarznięte dłonie do kieszeni. Temperatura była kilka stopni poniżej zera, choć w zimie (tym bardziej w nocy) powinna ona być jeszcze niższa. Choć wszechobecny chłód nie przeszkadzał mi aż tak, to teraz zaczynałem go odczuwać. 
Westchnąłem głęboko, po czym zawróciłem. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu. Pustego domu.




***



Otworzyłem powoli oczy, po czym jak najszybciej je zamknąłem, ponieważ poraziło mnie jaskrawo różowe światło lampy. Zakryłem twarz rękoma, po czym odwróciłem się w inną stronę. Czując, jak rażące światło znika z zasięgu mojego wzroku, opuściłem dłonie. Przeciągnąłem się leniwie, po czym poczułem mocny ból głowy. Syknąłem zdezorientowany. Po kilku minutach wstałem z kanapy i zdałem sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia gdzie jestem. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Ceglane, chłodne ściany przyozdobione były kolorowymi neonami, które czasem zaczynały migać. Pokój był dosyć malutki; znajdowała się w nim jedynie obskurna kanapa i mała etażerka. Chwiejnym krokiem dotarłem do drzwi, po czym nacisnąłem na klamkę. Wyszedłem z pokoju, a do mojej głowy zaczęły napływać wspomnienia z minionej nocy.




***




Siedziałem przy stole w kuchni i jadłem śniadanie. Bez jakiejkolwiek przyjemności przegryzałem właśnie rogala z masłem. Po zjedzeniu pieczywa wypiłem szklankę zimnego mleka, po czym wziąłem do ręki pierwszą lepszą gazetę, leżącą na stole. Zacząłem czytać po kolei wszystkie artykuły, myśląc, że w ten sposób zajmę jakoś moje dręczące mnie myśli. Niestety, na daremno.
Syknąłem cicho, po czym odrzuciłem gazetę na stos innych papierów. Przetarłem dłońmi zmęczoną twarz, po czym wstałem. Włożyłem naczynia do zlewu, nie myjąc ich. Nie obchodziło mnie to w tej chwili.
Oparłem się o blat w kuchni. Westchnąłem głęboko. Ta wszechobecna cisza zaczynała mi działać na nerwy. Żadnych głosów, żadnego śmiechu, żadnej radości.
Spuściłem głowę, przez co moje zbyt długie włosy opadły mi na twarz. Zwykle postawiałem je na żel, jednak dzisiaj nie zaprzątałem sobie tym głowy. 
Z kieszeni spodni wyciągnąłem telefon. Wystukałem numer do Harley, po czym nacisnąłem zieloną słuchawkę. Jak zwykle włączyła się automatyczna sekretarka.
Zdenerwowany rzuciłem komórkę na stół, po czym wyszedłem z kuchni. Założyłem buty i (zbyt szeroką) bluzę z kapturem, po czym wyszedłem na lodowate powietrze. 
Musiałem ją znaleźć.




***




Usiadłem na podłodze w długim korytarzu, opierając się plecami o wymalowaną przekleństwami ścianę. Przymknąłem powieki, czując pod nimi gorące łzy. Ogarniała mnie głęboka rozpacz. Narkotyki przestawały działać.
Wplątałem palce w blond włosy i załkałem głośno. 'Co się ze mną dzieje?' - to pytanie dźwięczało boleśnie w mojej głowie. Chyba tracę zmysły...
Opadłem całkowicie na podłogę, po czym zacząłem potwornie krzyczeć. Błagałem o pomoc.




***




Około godziny 21



Nadal wałęsałem się w po mieście w poszukiwaniu Harley. Przeszukałem już wszystkie miejsca, w których mogłaby być. Byłem także u Miley, ale ta szybko mnie spławiła, mówiąc, że nie ma kontaktu z czerwonowłosą. Kręciłem się w kółko.
W końcu po kilku minutach zastanowienia zdałem sobie sprawę z tego, że jest jeszcze jedno miejsce, w którym mogła się znajdować dziewczyna.
Endorfinka.




***




Spojrzałem na osobę, siedzącą tuż obok mnie. Jej piękne, głębokie oczy wpatrywały się we mnie. Spuściłem wzrok, po czym zatrzymałem go na ramieniu dziewczyny. Było ono pokryte tatuażem, który już skądś kojarzyłem. Jednak nie miałem siły na rozmyślanie na ten temat.
Nagle do moich uszu doszedł gromki śmiech. Śmiech, który strasznie mnie przeraził. Nie było w nim nic radosnego, lecz był przepełniony rozpaczą. To nie prowadziło do niczego dobrego.
Ale nie to było najgorsze...Najgorsze było to, że ten śmiech należał do mnie.




***



Dotarłem pod Endorfinkę. Tak strasznie bałem się momentu, w którym będę zmuszony do pojawienia się w tym miejscu. Jednak nie mogę się poddać. Muszę znaleźć Harley.
Westchnąłem głęboko, po czym założyłem kaptur na głowę i wsunąłem dłonie do kieszeni. Powolnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi, prowadzących do budynku. Nacisnąłem nieśmiało na klamkę, po czym wszedłem do środka. Było dosyć ciemno, chociaż na ścianach znajdowały się te same neonowe lampy co jakiś czas temu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, jednak było ono puste. Jedynie stoliki i niedbale ułożone przy nich krzesła. Nawet bar stał pusty. Przygryzłem dolną wargę. Nie miałem pojęcia jak duży jest ten lokal, jednak bałem się przeszukiwać go samotnie. Po dłuższym namyśle podszedłem do drzwi z kolorze ciemnego orzecha, po czym otworzyłem je. Moim oczom ukazał się długi korytarz, jeszcze mroczniejszy niż poprzednie pomieszczenie. Wszedłem do środka. Po obydwu stronach znajdowała się masa drzwi, które pewnie prowadziły do pojedynczych pokoi. 
Szedłem powoli, nie zatrzymując się ani na chwilę, aż dotarłem do lekko uchylonych drzwi, zza których wydostawało się blado żółte światło. Zaciekawiony stanąłem przed wejściem do pokoju, po czym zajrzałem do środka. 
Na krwistoczerwonej, podrapanej kanapie siedziała dziewczyna, jednak nie widziałem jej twarzy, gdyż światło lampy raziło mnie w oczy. Obok niej leżał chłopak, trzymający głowę na jej kolanach. Mruczał coś pod nosem.
Serce podskoczyło mi do gardła. Rozpoznałem tą postać. Drobny blondyn z tatuażami na rękach...Chester.
Zdenerwowany wparowałem do pokoju. Zdezorientowana dziewczyna spojrzała na mnie spod wachlarza długich rzęs. Ją także rozpoznałem.
Katherine.
Chester wciąż mruczał coś niezrozumiale, nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Natomiast dziewczyna najwyraźniej była wściekła. Delikatnie, aczkolwiek stanowczo odsunęła od siebie bruneta, po czym wstała i założyła dłonie na piersi. Niczego nie rozumiałem.
- Przyszedłeś po swoją zgubę? - zapytała kiwając w stronę blondyna
- Co on tu robi? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie
Dziewczyna przeczesała palcami długie włosy.
- Nie moja wina, że jest w związku z osobą, która nie wie, czy woli chłopaka czy dziewczynę. - Kat zaśmiała się kpiąco - Chazy ma bardzo słabą główkę. Już po jednej kresce traci kontakt z rzeczywistością.
Spojrzałem na blondyna, leżącego na kanapie. Nie wiedziałem, czy blondyn śpi, czy może stracił przytomność. Do moich oczu napłynęły łzy. Czułem się zdradzony. Sądziłem, że Chester nie jest zdolny do czegoś takiego. Sądziłem, że nie będzie na tyle głupi, by tak siebie krzywdzić.
Ostatni raz spojrzaemł na chłopaka, po czym wybiegłem z pomieszczenia. Nie miałem siły na to wszystko. Nie miałem siły na kłótnie z Katherine, nie miałem siły na okazanie pomocy Chesterowi. Moja głowa pękała od natłoku myśli.
Gdy wybiegłem na zimne powietrze, w moim żołądku przewróciło się moje chyba nie do końca strawione śniadanie. Oparłem się rękoma o pobliską latarnię, po czym zwymiotowałem na oblodzony trawnik. Oddychałem szybko, dusząc się własnymi łzami. Nie byłem wystarczająco silny. Widok naćpanego Chestera zniszczył we mnie wszelkie nadzieje na przyszłość. Pozostawiłem chłopaka samemu sobie. A on także nie potrafił sobie z tym poradzić.
Rozpłakałem się, po czym usiadłem obok latarni. Przyciągnąłem kolana do brody, po czym zacząłem niemiłosiernie się trząść. Ogarnęła mnie rozpacz.
Znowu nawaliłem.




---------------------




Jakiś chyba niezrozumiały trochę ten rozdział, ale proszę, bądźcie wyrozumiali! Zostały jeszcze 4 rozdziały do końca...Szczerze mówiąc trochę jestem smutna z tego powodu...Jakoś przywiązałam się do tego opowiadania i do tego nieporadnego Chestera i do tego niezdecydowanego Mike'a i nawet do tej pizdowskiej Harley (boże, chciałam napisać Heather XDXDXD Pozdro dla Bennody ;D). Noo, ale wszystko się musi kiedyś skończyć.
Aaa no i zmieniłam playlistę, bo tamta mnie wkurwiała...Ta może być? ;3
No to ja już Was nie męczę. Jak zwykle zapraszam do komentowania, bo lubię znać wasze zdanie. :)
Nie wiem kiedy kolejny, ale mam nadzieję, że będzie trochę dłuższy. :)
To papatki ;*

PS Dzisiaj rano weszłam na bloggera i przeczytałam sobie ten rozdział jeszcze raz. Gupia dopiero teraz zauważyłam, że ostatnią część napisałam w trzeciej osobie XD Tak więc wszystko poprawiłam i teraz powinno być okey...

Komentarze (7):

7 lipca 2014 14:34 , Anonymous Anonimowy pisze...

Kurde, smutny rozdział, nie?
Szczerze? Mam już dość tej Harley i jej niedojebanego mózgu. Niszczy życie biednemu Chesterowi i Mike'owi :(
Mam też dość tych ich nieporozumień i jebanych problemów :(
Chciałabym aby w końcu się pogodzili i jak przystało, żyli długo i szczęśliwie :D
Przywiązałam się do tej histori i szkoda, że niedługo koniec. Jednak mam nadzieję, że zmienisz trochę plany i przedłużysz tą historię. A jeśli ją zakończysz, to może chociaż napiszesz drugą i to o Lp?
Pozdrawiam :)'
/Vilen

 
7 lipca 2014 14:36 , Blogger VampireSoul pisze...

Uh, no weź.
Naćpany Chaz, Mike go zostawił... Smutno. Ale mam nadzieję, że wszystko wróci do normy. Tylko cholera weź tą Harley zlikwiduj, co? :P Wkurza mnie strasznie i tylko miesza i miesza.
Weny :)

 
7 lipca 2014 16:15 , Anonymous Anonimowy pisze...

Super rozdział!
I właśnie, zlikwiduj tę szmatę xD

 
7 lipca 2014 16:31 , Blogger Bennoda pisze...

Jestem! Bennoda po kłopotach z internetem (znowu), załamaniu nerwowym na tle braku weny na pisanie i komentowanie wreszcie przybywa, by pozostawić po sobie ślad. Och, no i dziękuje za pozdrowienia!
(właśnie zdałam sobie sprawę, że piszę o sobie w trzeciej osobie, oh god)
No dobrze. A więc tak:
Czemu Ty tak cholernie niszczysz życie chłopakom? Powtarzasz schematy, halo .___. Jest fajnie --> kłótnia --> ucieczka --> cierpienie
I tak w kółko. To się robi serio nudne, no ej! Nie chcę wciąż czytać o niezdecydowanym Shinodzie i zagubionym Benningtonie. Serce mi zdechnie na smutek.
I jeszcze pojawia się Harley. Ta to ma problemy. Idiotka. Ugh.Ugh.Ugh.
Wiem, że w każdym opowiadaniu jest zazwyczaj postać, której wszyscy czytelnicy nienawidzą, ale Edwards to już jakiś wyższy poziom furii. Przynajmniej u mnie. W podobny sposób działa na mnie jeszcze Emily z bloga waiting-for-the-end.blogspot.com
Ach, no i moja Heather. Ale moja Heather to co innego. Bo jest moja i już. Mam prawo jej nie znosić.
Tak czy inaczej... ogarnij tą Harley, co? Zlikwiduj, wszczep jej trzecią nogę w dupę, nakarm trotylem, zwiąż, zaknebluj, utop, uduś? To serio byłaby dobra inwestycja. Taaak. Już widzę te slogany.
"Inwestycja w śmierć Harley Edwards to inwestycja w Bennodę!"
I uśmiechnięte twarze Chestera i Mike'a z kciukami w górze.
POWINNAM PISAĆ KAMPANIE WYBORCZE. JESTEM ŚWIETNA.
No dobra. Koniec żartów.
Stylistycznie jest wszystko dobrze. Tylko brak akapitów trochę drażni. Tekst robi się taki "zbity" i ciężki. Nawet jeśli jest go mało (nawet zbyt mało!), to wydaje się taki... długi. Chyba wiesz, o co chodzi. No, ale piszesz, że się zakochałaś. Ja tam AM nie słucham. Wszystko przez pewnego pana, który obrzydził mi ten zespół i zwiał z mojego życia jak cham. Ugh :<
Czekam na to, co dalej wymyślisz. bardzo niecierpliwie. Powodzenia w pisaniu i zakochiwaniu się i wylegiwaniu na słońcu i w ogóle w wakacjowaniu i takie tam.
Powinnam końćzyc, bo chyba mi odwala.
WENY! :)

 
7 lipca 2014 20:08 , Blogger Bennoda pisze...

A u mnie piąty rozdział, więc zapraszam.

 
9 lipca 2014 07:20 , Blogger Unknown pisze...

W ogóle nie żałuję, że znowu wróciłam do tego opowiadania! Miałam link to Twojego bloga zapisany w zakładkach razem z innymi.
Po pewnym czasie przestałam czytać większość opowiadań, czytałam tylko
blogi tych osób, które komentowały moje rozdziały, bo o nich pamiętałam ;d
Ale szczegół. Baardzo się cieszę, że znów to czytam, bo brakowało mi tych opowiadań, nie przestawaj pisać, masz wielki talent, musisz go rozwijać :) Zazdroszczę Ci talentu. Teraz wiem, że będę ten blog odwiedzać baaardzo często czekając na nowy! Weny :3

 
12 lipca 2014 20:09 , Blogger Bennoda pisze...

Czekałam pod Twoim domem i krzyczałam, żebyś się ubierała i szybciej wychodziła, bo chciałam Cię zabrać na tą Metallikę, a Ty nic... No wiesz Ty co... Grrr.

A tak serio to u mnie szóstka, także zapraszam.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna