1 lipca 2015

(((Happy?))) Birthday!


  Emmm...Nigdy nie wiem jak zacząć taki post. To mój największy dylemat.
Więc...Witam wszystkich, którzy to czytają. Nie jest to kolejny rozdział. Po prostu sobie pogadam. Jeżeli chcecie słuchać, to zapraszam.
  Pierwszego lipca dokładnie dwa lata temu opublikowałam na tym blogu pierwszy rozdział. Pamiętam tamte wakacje - miałam jechać do Niemiec, a jako że mi się nudziło, to założyłam bloga na blogspocie, kompletnie nic na ten temat nie wiedząc. I była to chyba jedna z lepszych decyzji w moim życiu.
  Zastanawiam się co by było, gdybym tego nie zrobiła. Czy w jakikolwiek sposób zabrałabym się za pisanie, czy może zapomniała o wszystkim i zajęła się czymś innym? Nie mogę tego stwierdzić, bo to niemożliwe. Wiem tylko to, że dzięki tak błahej decyzji moje życie zmieniło się całkowicie.
  Początki oczywiście były trudne. Nie miałam zielonego pojęcia na temat pisania. Tworzyłam to co przychodziło mi do głowy, i szczerze mówiąc czasami do dzisiaj tak robię. Nie posiadałam żadnych umiejętności, niektórzy próbowali mi wmówić że nie nadaję się do pisania, a inni wręcz przeciwnie. Miałam mętlik w głowie, nie wiedziałam co robić, kogo poprosić o pomoc, więc zostałam z tym wszystkim sama. Miałam parę poważnych dołów, kiedyś myślałam "hej, jestem beznadziejna, po co ja w ogóle piszę skoro i tak nikt tego nie czyta?", próbowałam żyć bez długich godzin wśród kartek papieru, kubka kawy i błądzenia między wyobraźnią, jednak na darmo. Aż do dziś.
No może niezupełnie, ale o tym później.
  Mimo to, ile ten blog zeżarł mi nerwów i nieprzespanych godzin, to jestem z niego dumna. Nie jestem jakąś super blogerką o niesamowitych zdolnościach. Jestem przeciętną dziewczyną, która po prostu chce zostawić po sobie jakiś ślad. Niewielki, ale ślad.
Pewnie umknie mi wiele spraw, o których chciałabym wam teraz powiedzieć, ale niestety, moja pamięć coraz częściej mnie zawodzi.
  Ten post miał powstać już jakiś czas temu. Jak wiecie, ostatnio rzadko wchodziłam na bloga, obiecywałam że to się poprawi, ale nie miałam ochoty na pisanie. Nie chciałam jednak kończyć tego w taki sposób, ponieważ miałam cichą nadzieję, że wszystko się ułoży. Nie ułożyło się i cóż...muszę się pożegnać. Hah.
  Przez ostatnie dwa lata jedyne życie jakie miałam to ten internetowy świat. Świat wyobraźni, fandomów, seriali, postaci które nie istnieją. Chyba za bardzo się w tym wszystkim zatraciłam. Przestałam zwracać uwagę na to, że mimo wszystko mam jeszcze swoje normalne życie. Opuściłam się w nauce, odizolowałam od przyjaciół i rodziny...a to wszystko dla świata, który nie istnieje. Straciłam dwa lata życia, które mogłabym naprawdę dobrze wykorzystać. Nie mogę nadrobić straconego czasu.
Zdałam sobie sprawę z tego, że muszę zacząć myśleć o przyszłości. Za kilka miesięcy muszę wybrać szkołę, do której pójdę za rok. W głębi duszy to wszystko mnie przeraża. Chciałabym schować się w moim świecie, który sama dla siebie stworzyłam, ale nie mogę. Już wystarczająco odizolowałam się od wszystkiego, co istnieje za moimi czterema ścianami. To będzie trudne zadanie.
O matko, czy ja naprawdę aż tak się rozpisałam?
  Nie chcę, by ten post był taki przymulony i otulony ciemnymi barwami, więc chciałabym wam podziękować.
Dziękuję każdej osobie, która kiedykolwiek przeczytała i skomentowała cokolwiek z tego bloga. Cieszę się, że tak wielu ludzi mnie wsparło, gdy wszystko zaczynało mi doskwierać. Nie ma słów, którymi mogłabym was uraczyć.
Dziękuję za 36 000 wyświetleń, 220 komentarzy i emocje, które mogliśmy wspólnie przeżywać. Jestem dumna, że udało mi się cokolwiek osiągnąć, nawet jeżeli zmarnowałam przez to tyle czasu.
  Wiem, że wiele rzeczy jest tutaj niedokończonych, jednak nie mam siły na dalsze pisanie. Przynajmniej nie w tych paringach. Nie wiem, czy każdy tak ma po jakimś czasie. Chyba po prostu wymęczyło mnie to wszystko maksymalnie. Nie usunę jednak bloga, bo zawiera on wspomnienia, które już na zawsze pozostaną w mojej głowie.
  Obecnie założyłam profil na AO3 (klik), gdzie co jakiś czas będę umieszczać opowiadania niezwiązane ani z frerardem, ani z bennodą. Jak na razie będzie to moja jedyna aktywność twórcza.
  Okay, nie chcę przedłużać tego i tak już długiego posta. Jeszcze raz dziękuję za te dwa lata. Jesteście niesamowici!
Do widzenia i (miejmy małą nadzieję) do zobaczenia!



18 marca 2015

Oneshot: Ave Ligneo

  Hey! Wstawiam Wam dzisiaj taką małą Bennodkę :> Mam nadzieję, że się cieszycie (no bo wow, to BENNODA!). Wracają mi powoli chęci do pisania, więc może będę dodawać posty częściej, ale sama nie wiem. To się zobaczy.
Wyświetlenia rosną jak na drożdżach, a komentarzy bardzo mało. Mam prośbę - jeżeli to czytacie - komentujcie! To wiele dla mnie znaczy. I dzięki temu mam lepszy powód by pisać.
No okay, to ja zostawiam Was z tą oto Bennodką!

PS Mogą być literówki, wybaczcie.



-----------------------



  Wpatruję się w zegar ścienny. Jego zardzewiałe wskazówki kierują się w stronę liczby 12. Tak, zaraz wybije północ. Trzy, dwa, jeden - bach! Słychać ciche skrzypnięcie, po czym z gładkiego drewna wyłania się mały, Drewniany Ptaszek. Dźwięk który wydaje jest nieco piskliwy i urywany. Po dokładnie dwunastu odgłosach chowa się z powrotem do swojej drewnianej kryjówki. Jednak ja nadal wpatruję się w antyk wiszący przede mną.
  Zastanawia mnie jak to jest być drewnianą kukiełką. Wyłaniać się tylko o pełnych godzinach, a w międzyczasie siedzieć w zamknięciu. Jak w ogóle można tak długo pozostawać w ciszy? Czy Drewnianemu Ptaszkowi nie zależy na towarzystwie innych zwierząt? Czy Drewniany Ptaszek nie ma uczuć?
  I wtedy nachodzi mnie myśl. Może Drewniany Ptaszek nie zna czegoś takiego jak towarzystwo? Może od początku był izolowany, przez co nie tęskni za innymi. Nie możemy ubolewać nad czymś czego nie znamy.
Drewniany Ptaszek jest rozsądny. Nie wiem czy sam wybrał takie życie, czy może ktoś mu je narzucił, jednak uważam że dobrze postępuje. Dzisiejszy świat jest dziwnym miejscem. Można rzec, że składają się na niego uczucia, których często nie rozumiemy. No właśnie - my, jako ludzie nie potrafimy ogarnąć tego naszym umysłem, a co ma powiedzieć nasz Drewniany Ptaszek? Jego móżdżek nie jest wystarczająco silny by mógł rozwiązywać tak złożone problemy. Największym i może jedynym zmartwieniem Drewnianego Ptaszka jest to, by wyjść ze swojej kryjówki na czas, zaśpiewać piskliwą melodię i wrócić do całkowitej pustki.
  A co jest moim zadaniem?
Zastanawiam się nad tym przez chwilę. Moje życie nigdy nie wyglądało jak życie naszego Drewnianego ptaszka. Otaczałem się gronem ludzi od kiedy moja mama nadała mi moje imię - Michael. Ale wolę, gdy mówią na mnie Mike. Tak, więc gdy dorastałem jako Mike, nie znałem czegoś takiego jak samotność. Dookoła mnie przewijały się dziesiątki ludzi, a ja stałem pośród nich wszystkich i szeroko się uśmiechałem. Mama zawsze powtarzała, że mam najpiękniejszy uśmiech. Dlatego gdy byłem zmuszony pochować ją w grobie, mój wesoły grymas nie zmalał. Robiłem to dla niej.
  Potem nie było inaczej. Mimo, że do mojego serca zaczęła wkradać się nieznajoma dotąd pustka. Czasem stałem w opustoszałym mieszkaniu i wpatrywałem się w stare rzeczy mamy. I choć do oczu napływały mi łzy, to wyraz twarzy pozostawał ten sam.
  W końcu minęło trochę czasu. Zapomniałem. Rozpocząłem życie na nowo. Nie chciałem stać się Drewnianym Ptaszkiem. Wybrałem ludzi.
Wtedy poznałem Chestera.
  Trudno było go nie zauważyć. Awanturował się w klubie, do którego chodziłem każdego wieczoru. Nigdy nie podszedłem do Chestera, tylko...na niego patrzyłem. Podziwiałem jego zgrabne ciało, wytatuowane ramiona, kolczyk w wardze, nastroszone blond włosy, przeciwsłoneczne okulary. Mimowolnie śmiałem się, gdy chłopak zaczynał prowadzić nieprzyjemną dyskusję z barmanem, który niezbyt za nim przepadał.
Pewnego wieczoru jednak to nie barman był obiektem zainteresowań Chestera, tylko ja. Od początku gdy wszedłem do lokalu, czułem na sobie jego wzrok. Do dzisiaj nie wiem dlaczego akurat na mnie patrzył. Dlaczego akurat tej nocy. Nigdy mnie to nie obchodziło.
Nie wiem nawet kiedy do mnie podszedł. Jedyne co pamiętam to lekka woń alkoholu i jego ręce wkradające się pod materiał mojej koszuli. A potem było tylko lepiej.
  Czemu poszliśmy ze sobą do łóżka? Na to pytanie także nie znam odpowiedzi. Nigdy nie czułem pociągu seksualnego do mężczyzn, ale z Chesterem było inaczej. Od początku wiedziałem, że to z nim chcę być. I wreszcie się to spełniło.
Nazajutrz nie obudziłem się sam. Szczerze mówiąc bałem się, że gdy otworzę oczy to Chester zniknie. Już nigdy nie zobaczę go z tak bliska. Wszystkie wątpliwości zniknęły, gdy poczułem jak chłopak składa na moich wargach lekki pocałunek.
Mój uśmiech był wtedy całkowicie szczery.
  Następne miesiące były niczym sen. Codziennie spotykaliśmy się Chesterem w tym samym klubie, w którym się poznaliśmy. Czasem szliśmy do niego, a czasem do mnie. Kochaliśmy się, zasypialiśmy, a potem budziliśmy koło siebie z uśmiechem na ustach. To były najpiękniejsze miesiące w moim życiu.
A potem Chester powiedział, że mnie kocha.
Nie wiem dlaczego zareagowałem tak gwałtownie. Nie rozumiałem pojęcia miłości. Nie wiedziałem, czy to co czuję do chłopaka jest prawdziwe. W każdym bądź razie odrzuciłem jego uczucia. A on odrzucił mnie.
Tak więc nadal chodziłem do klubu, jednak nie widywałem w nim już Chestera. Mijały tygodnie, a ja zatapiałem smutki w alkoholu. Oczywiście cały czas się uśmiechałem.
  Pewnej nocy wypiłem mniej niż zwykle i postanowiłem się przespacerować. W drodze do domu wstąpiłem do parku. Usiadłem na drewnianej ławce i zapatrzyłem w skrzące się na niebie gwiazdy. Co jakiś czas marszczyłem czoło, gdyż wydawało mi się, że małe punkciki zaczynają rosnąć. To mnie dekoncentrowało.
Nie wiem nawet kiedy przede mną wyrósł Chester. Z początku nie zdawałem sobie sprawy z jego obecności. Dopiero gdy spotkałem jego załzawione oczy...coś we mnie pękło. Wstałem i rzuciłem mu się na szyję. Chłopak lekko zadrżał, jednak odwzajemnił uścisk. Nie musieliśmy nic mówić.
Rano znów obudziłem się przy nim. Cały czas tuliłem go w ramionach. Nie chciałem, żeby stała mu się jakaś krzywda. Choć wiedziałem, że to ja najbardziej go krzywdziłem.
Nie potrafiłem kogoś pokochać. Mimo wszystko Chester to rozumiał.
Czy byłem złym człowiekiem? Czy powinienem był mocniej się starać? Tak, pewnie tak.
  Tak minęło kolejne kilka miesięcy. Starałem się przynajmniej udawać, że odwzajemniam uczucia blondyna. Jednak im bardziej się starałem, tym bardziej kiczowato to wyglądało. A Chester to widział. I znów go krzywdziłem.
Teraz wiem, że powinniśmy to zakończyć w tamtym momencie. Chester w końcu by zapomniał, a ja wróciłbym do upijania się wśród nieznajomych twarzy. Wszystko byłoby idealnie.
I wtedy coś zrozumiałem.
Nagle mój uśmiech stracił jakikolwiek sens. Czułem się jak kłamca, łgarz. Okłamywałem samego siebie i najbliższą mi osobę. Nie zasługiwałem na to wszystko.
Dlatego odpuściłem.
Powiedziałem Chesterowi, że to koniec. Nie mogłem żyć w ciągłym kłamstwie, po prostu nie mogłem! Uśmiech, który towarzyszył mi przez całe życie, zaczął wywoływać u mnie napady mdłości. Czułem się obco.
I w ten sposób zostałem sam.
Na początku czułem się lżej. Nawet czasem wmawiałem sobie, że tak będzie lepiej. Nie uśmiechałem się już, jednak nie było mi to potrzebne. I tak nigdy nie byłem szczęśliwy.
Mijały kolejne miesiące. Nagle coś zaczęło się we mnie zmieniać.
Nie przestawałem pić. Wciąż przychodziłem do tego samego klubu, zamawiałem to samo, patrzyłem w to samo miejsce. Jakby Chester miał się tam pojawić, spojrzeć na mnie i wszystko miałoby wrócić. Miałem ochotę coś sobie zrobić, ponieważ...właśnie taką miałem nadzieję.
I pewnego dnia naprawdę go zobaczyłem. Tyle, że nie był już sam.
Nie wiem dlaczego tak gwałtownie zerwałem się z miejsca i wybiegłem z klubu. Mógłbym przysiąc, że widziałem jak przez ułamek sekundy Chester patrzy w moją stronę. Jeden, pierdolony ułamek sekundy. Biegłem przed siebie, nie zwracając uwagi na ból w dolnych partiach ciała. Po prostu biegłem, i biegłem, i biegłem. Czułem się jakby moje serce na chwilę się zatrzymało, po czym rozpadło na małe, nic nie znaczące kawałeczki. Po mojej twarzy płynęły łzy, przez co byłem w jeszcze większym szoku. Pierwszy raz w życiu płakałem.
  W końcu dobiegłem do mojego mieszkania, położonego na siódmym piętrze. Zamknąłem się w moim pokoju i do końca się załamałem. Pamiętam, że płakałem przez kilka długich godzin, aż padłem ze zmęczenia i zasnąłem.
Spałem trzy dni. I właśnie tutaj się wszystko kończy. Dzisiaj jest czwarty dzień. Właśnie się zaczął. A ja wpatruję się nadal w drewniany zegar na ścianie. I już się nie uśmiecham.
Zrozumiałem czym jest miłość dopiero, gdy ją straciłem. Jedyne co teraz posiadam to mój ciemny pokój i wskazówki zardzewiałego zegara. Podnoszę się z twardej, zimnej podłogi i kieruję w stronę okna. Otwieram je i staję na ciemnym parapecie. Zimne, nocne powietrze muska moją smutną twarz. I może nawet przez chwilę się uśmiecham, sam nie wiem. Słyszę jak Drewniany Ptaszek wychodzi ze swojej kryjówki i wydaje ostatni piskliwy dźwięk. Ja także wydostaję się ze swojej pustki. I lecę.
Wybiła pierwsza w nocy.